NET.

 "Zga­sić można za­pałkę, a nie ludzkie uczu­cie."

    - Stary, uspokój się - Jako pierwszy odezwał się Double, próbując opanować sytuację, gdyż swoim gwałtownym zachowaniem wprawiłem w zakłopotanie wszystkich tutaj obecnych, ale jakoś nieszczególnie przywiązywałem do tego wagę, bo wciąż z niedowierzaniem kursowałem wzrokiem po sylwetce stojącej przede mną dziewczyny.
- Po pierwsze to nie „TY”, tylko Acadia Ganthier, perła naszej ekipy - odezwał się ponownie Double, kiedy raczyłem opuścić rękę, chociaż wciąż dawałem jej jasno do zrozumienia, że nie mam zamiaru całować jej na powitanie jak to ona zwykła robić. - A po drugie tak, to ta sama, która dorwała cię w toalecie. I to nie był przypadek.
Wypuściłem ciężko powietrze przez zaciśnięte zęby i w końcu raczyłem rozejrzeć się po sali, taksując uważnym spojrzeniem każdą napotkaną osobę. Poza tymi, których względnie znałem, były jeszcze dwie osoby.
- Ach, wybacz mi - machnął niecierpliwie ręką i zagarnął pod swoje ramię dziewczynę, która stała akurat blisko niego. - To moja siostra Park Yeonrin, ale znana jest jako Cherry z powodu swojego zamiłowania do koloru czerwonego oraz, naturalnie, wiśni - pomachała mi energicznie z szerokim uśmiechem na pełnych ustach, a dopiero wówczas zdałem sobie sprawę jak bardzo uderzające jest ich podobieństwo niczym dwie krople wody.
- Z kolei chłopak w kącie to Snoopy - wskazał ruchem głowy na tajemniczą postać kulącą się pod jednym z luster; ów osobnik nawet nie raczył podnieść głowy, usilnie chowając twarz za kapturem, zupełnie tak jak ja pierwszego dnia szkoły. - Niestety, nic więcej nie wiemy. Mało mówi, właściwie w ogóle, ale ciągle się nas trzyma.
Wróciłem wzrokiem do jego sylwetki, wciąż z podejrzliwie przymrużonymi oczyma, nie zamierzając odpuścić ani na chwilę. Double usilnie starał się ignorować moje niemal dziecinne zachowanie.
- To i tak nie wszyscy. Brakuje nam jeszcze dwóch osób, ale cóż... Jedna jest nieosiągalna w danej chwili, a druga chyba stara się za wszelką cenę nas unikać.
     Nie chciałem wnikać o co chodzi. A już na pewno nie o kogo chodzi, bo obchodziło mnie to tyle, co wczorajsza pogoda. Wolałem się skupić na tu i teraz oraz co takiego ode mnie oczekują, bo, jak się trafnie domyśliłem, nie było to zwyczajne spotkanie. Już na pewno nie bez wiedzy jakiekolwiek nauczyciela bądź też samej dyrekcji.
- A więc co to za szopka? - wypaliłem szorstko, bo nim się stąd zmyję, chciałem chociaż wiedzieć na jak cienkim gruncie stąpam.
- Jesteśmy Ligą Marzeń - wypalił z dumny uśmiechem Double i rozłożył zapraszająco ramiona. - Chcemy udowodnić tutejszym, że nawet jako uciśnieni uczniowie jesteśmy w stanie walczyć o swoje. Wierz czy nie, ale ludzie tutaj potracili wiarę we własne siły. Ta chora szkoła kreuje ich na bezmyślne roboty według własnych zasad. Bunt niczego nie zmieni, dlatego chcemy jedynie uświadomić im, że wciąż istnieje dla nich szansa. Chcemy im pomóc dążyć do własnych celów. To nie zasady mają się zmienić, a ludzie i ich nastawienie - dorzucił z całkowitą powagą wymalowaną na tej uroczej, dziecięcej twarzyczce.
    Zapadła cisza, a wszyscy sycili się podniosłością tej chwili niczym w momencie wygłaszania przemowy prezydenta „ku pokrzepieniu serc”. Oczywiście, z wyjątkiem mnie. Nie wytrzymałem pięciu sekund i w efekcie wybuchnąłem głośnym śmiechem, aż przez chwilę wręcz obawiałem się, że ktoś na korytarzu może usłyszeć wydawane przeze mnie dzikie dźwięki.
- Powaga?! - wykrztusiłem, zalewając się łzami litości oraz radości za jednym razem. - Kiedy przychodziłem do tej szkoły wiedziałem, że jest pełna idiotów, ale żeby aż tak?!
- Mówiłam ci, że to niewarte zachodu - Usłyszałem dość niski jak na dziewczynę głos, który wydobywał się z krtani siostry Double. - On jest jednym z nich.
- Spokojnie, wiedziałem, że tak zareaguje. Nie minie dużo czasu, a wróci tu, błagając na kolanach, byśmy go przyjęli - skwitował Double dziwnie przesądnym głosem.
Otarłem kąciki oczu, wyprostowałem się i spojrzałem na niego wyzywająco. Nie miałem zamiaru pokornieć w jego oczach. Nie miałem ochoty nikomu się podporządkowywać i on doskonale powinien o tym wiedzieć. Chociażby poczynając od tej chwili.
- Słuchaj, stary. Jesteś w porządku i nie widzę problemu w tym, ażebyśmy dalej się kumplowali, ale nie wkręcisz mnie w jakieś swoje chore gierki. Mam swoje życie i swoje kredki. I wyobraź sobie, że nie ma w nim miejsca na taki absurd jak marzenia. Marzą tylko słabi, którzy nie potrafią wytrwać w tym świecie. Raz zachciało mi się marzyć, ale skończyłem tam, gdzie wy nawet byście stopy nie postawili. Gdybyście chociaż raz pożyli moim życiem, odechciałoby się wam propagowania bezsensownych bajeczek. A teraz wybaczcie - odwróciłem się na pięcie i skierowałem do wyjścia.
     Nie wiem czemu, a ta iskra, to jedno słowo, wywołało u mnie buzującą, gorącą lawinę wściekłości, która rozlała się po moim całym organizmie, zmuszając do machinalnych, gwałtownych ruchów. Starałem się zapanować nad drżeniem każdej komórki nerwowej, ale krew mnie zalewała za każdym razem, kiedy przypominałem sobie słowa Double. Nic o mnie nie wiedzieli. Kompletnie nic. I nie mieli prawa mnie oceniać. Nie mieli prawa wciągać mnie w coś tak chorego, absurdalnego i bezsensownego. Marzenia nie istnieją. Marzeniami nie da się żyć. Marzenia to coś, co doprowadza ludzi do zguby. Do klęski założonej z góry.
- Nie uciekniesz, Zico. Pamiętaj, że masz wybór - Te słowa, które padły z ust niejakiej Acadii, dotarły do mnie, kiedy wyślizgiwałem się przez drzwi na korytarz.
    Nie dbałem o to. Chciałem już tylko jak najszybciej znaleźć się w ciepłym, bezpiecznym łóżku.

*

     - Jiho, kochanie... Nie możesz spać?
    Ciepły głos matki dobiegał z drugiego końca rodzicielskiego łóżka. Mały chłopiec stał u progu drzwi, wpuszczając do środka łunę światła. Ściskał w dłoni stosunkowo zbyt dużą maskotkę w kształcie białego kotka i przecierał oczy drobną piąstką. Jedna strona łóżka była całkowicie opustoszała, gdyż ojciec nie zwykł wracać do domu na noc.
- Boję się - zajęczał malec, omal bliski płaczu.
- Chodź do mamy, synku. Chodź, połóż się tutaj - poklepała ochoczo miejsce obok siebie, po czym zapaliła lampkę nocną i czekała, aż chłopiec wdrapie się na łóżko oraz tym samym wypełni przeraźliwie pustą przestrzeń; nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
- Czego się boisz? - zapytała łagodnie, kiedy przylgnął do jej boku wraz z ukochaną maskotką i pociągnął głośno nosem, choć usilnie starał się pokazać swoją odwagę poprzez powstrzymywanie płaczu.
- Że tatuś nie wróci - wyłkał, ale dzielnie starał się utrzymywać łamiący głos w ryzach; tata wiele razy mu powtarzał, że nie powinien się mazać z byle powodu, bo przecież musi chronić mamę, kiedy jego nie ma pobliżu.
- Skarbie, doskonale wiesz, że tatuś ciężko pracuje i bardzo nas kocha, i myślę, że gdyby tylko mógł, byłby z nami cały czas. Musisz wyobrazić sobie przyszłość, w której to tatuś znów będzie z nami. Ale na to musisz poczekać. Niestety, tak w życiu bywa, synku - Delikatnie rozgarniała jego ciemne włosy i starała się ukoić zszargane nerwy.
    - Mam marzenie, mamo - wydukał po chwili milczenia, przytulając się do boku matki i uspakając oddech.
- To dobrze. Każdy powinien żyć marzeniami, Jiho. Jakie to marzenie? - zapytała ciepłym, matczynym głosem i nostalgicznie, niemalże sennie gładziła jego policzek.
- Kiedyś będziemy szczęśliwą rodziną. A ja będę tak silny, że będę mógł was chronić. Będę chronił ciebie, mamusiu. Tak jak tacie obiecałem - odparł z determinacją w głosie i zmarszczył wojowniczo czoło, zaciskając dłoń w piąstkę.
     Chłopiec zamknął znużone oczy pod wpływem łagodnego dotyku matki. 
 
      A kiedy je otworzył, już jej nie było.
      To ja byłem tym chłopcem.
    Przejechałem dłonią po kołdrze, po wolną przestrzeń koło mnie, mając wrażenie, że jest ciepła od temperatury ludzkiego ciała, które chwilę temu tam spoczywało. Jednak było to jedynie złudne wrażenie, bo pościel w istocie była zimna, nienaruszona, dokładnie taka, jaką ją zostawiłem, zasypiając parę godzin wcześniej. Zdałem sobie sprawę, że wzdłuż linii mojego nosa ciągnie się wilgotna ścieżka stworzona przez samotną łzę. Wtuliłem twarz w poduszkę, w ten sposób pozbywając się owego śladu i ledwo powstrzymałem się od krzyku bezsilności. Nienawidziłem tych nocy, kiedy wracały wspomnienia, a ja pod wpływem obezwładniającego stresu nie dawałem sobie rady z ponownym zaśnięciem. Podniosłem głowę i zerknąłem na budzik - było dopiero wpół do trzeciej, a więc wciąż czekały na mnie około trzy godziny męczarni.
    Usiadłem na krawędzi łóżka i poprawiłem całkowicie zmaltretowaną od niemiłosiernego wiercenia się w łóżku koszulkę, a następnie podreptałem bezszelestnie na dół, gdzie zastałem ciekawy widok. Widok, którego się nie spodziewałem.
      Przy biurku Amadeus'a paliła się lampka, a on sam siedział, pochylając się nad blatem i pisząc albo też i rysując coś zawzięcie. Mimo iż jestem tutaj stosunkowo krótko, to zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie robi tego codziennie. Miałem wrażenie, że cienie pod jego oczami powiększały się z dnia na dzień, a ja z kolei byłem zbyt zaabsorbowany swoim problemami, żeby zwracać uwagę na swojego współlokatora.
- Dlaczego nie śpisz? - Usłyszałem jego suchy, wyprany z emocji ton, ale bynajmniej nie inwestował w oficjalne formułki, którymi nużąco karmił mnie każdego dnia.
- Nie mogę zasnąć - wzruszyłem lekceważąco ramionami i sięgnąłem po butelkę wody, stojącą na moim biurku, jednak wciąż wpatrywałem się w plecy Amadeus'a.
- Nie dziwię ci się... Też nie mogłem zasnąć pierwszej nocy po spotkaniu - oznajmił beznamiętnie, a mnie zajęło jakieś trzy i pół sekundy, żeby ogarnąć co miał na myśli, przy tym nie omieszkałem wypluć całej zawartości ust.
- Skąd wiesz...? Ale ja...? Przecież...?! - Próbowałem pozbierać myśli, ale wydawało mi się, że Amadeus jest niczym oko Saurona.
- Wybacz, ale jestem tutaj trochę dłużej niż ty, a także wystarczająco dobrze znam tą ekipę. Wiedziałem, że to tylko pretekst - mruczał bardziej do siebie niż do mnie.
   Zaintrygował mnie. Przekręciłem głowę i spojrzałem na swojego współlokatora w nieco inny sposób niż dotychczas. W gruncie rzeczy nie urodził się jako bezwzględny przewodniczący, ale zupełnie tak samo jak ja. Też kiedyś pierwszy raz wstąpił do tej szkoły, tak samo zagubiony, choć prawdopodobnie w inny sposób. Czy dumnie spoglądał z góry na wszystkich? Czy może dopiero z czasem zahartował się do tego stopnia, że mógł objąć to stanowisko?
- A więc też tam byłeś? Chcieli ciebie wciągnąć w tą całą farsę? - dopytywałem się zapalczywie, wycierając mokrą brodę krawędzią koszulki.
Nie odpowiedział. Wsunął zarysowane kartki do swojego segregatora i odłożył go z powrotem na półkę, wciąż zachowując całkowite milczenie. Przeciągnął się i nieustannie ignorował wwiercające się w niego niecierpliwe spojrzenie.
- Dobranoc - oznajmił sennym głosem, chociaż doskonale wiedziałem, że to jedynie mierne udawanie, żeby ułatwić sobie sprawę.
- Najwygodniej jest uciekać od problemu, prawda? - burknąłem z dezaprobatą i wysunąłem buntowniczo dolną wargę niczym pięcioletnie dziecko, któremu ulubiony lizak przemknął przed nosem.
- I ty wiesz o tym najlepiej, Woo Jiho - mruknął z ironią Amadeus, kładąc się na łóżku oraz odwracając się ostentacyjnie plecami.
    Miałem ochotę cisnąć w niego butelką, ale jedynie zacisnąłem na niej palce i rozjuszony do granic możliwości wróciłem do swojego łóżka jeszcze bardziej przekonany, że nie zasnę tej nocy. Czekałem już tylko na dźwięk budzika.

*

     Tak jak się spodziewałem, następnego dnia snułem się po szkole niczym rasowy zombie, bo resztę nocy nie potrafiłem zasnąć. Podejrzewałem, że Amadeus również nie mógł zmrużyć oka, gdyż nie słyszałem jego spokojnego, głębokiego oddechu. Robiłem wszystko, żeby unikać wszystkich członków tego tajemniczego zgromadzenia, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Pech chciał, że w szatni wpadłem dosłownie prosto na tajemniczego Snoopy'ego, który został mi przedstawiony poprzedniego wieczoru. Chrząknąłem, spuszczając wzrok pod naporem jego magnetycznego spojrzenia i nerwowo otrzepałem poły jego mundurka. Nic jednak nie powiedział, przy czym po prostu mnie wyminął, pozostawiając mnie z mętlikiem w głowie oraz dziwnym uciskiem w klatce piersiowej.
      Czy to mogło być poczucie winy?
   Ożywiłem się nieco w trakcie lekcji wuefu. Mieliśmy akurat biegi krótkodystansowe, ale o to się nie martwiłem - w końcu to była jedyna rzecz, w której byłem najlepszy. Szybko okazało się, że w prędkości biję pozostałych na głowę. Do końca zajęć towarzyszyły mi nienawistne spojrzenia kolegów, ponieważ dotychczas bezwzględny trener zaczął nadzwyczaj ciepło wyrażać się o mojej osobie. Czułem, że wraz z pędem wiatru, skurczem każdego mięśnia i kroplami potu zostawiam za sobą wszystkie zmartwienia oraz troski. Wszystko, czym zostałem obarczony.
     Jednak wraz z końcem zajęć na nowo pojawiły się te cholernie upierdliwe kłopoty. Tym razem w postaci dziewczyny, która samotnie siedziała na trybunach i obserwowała mnie przez cały czas ich trwania. Jako prawdziwy facet powinienem szarmancko zarzucić na plecy ręcznik i na jej oczach oblać się wodą z butelki, ażeby przemoczona koszulka seksownie przylegała do mojego ciała. Ale wiedziałem co to za dziewczyna i nie chciałem jej widzieć. Jeszcze nie teraz.
- Zico! Hej, czekaj! Zico, mówię do ciebie! - nawoływała za mną, kiedy szybkim krokiem, który niemal zamieniał się w trucht zmierzałem w kierunku szatni, ażeby uniknąć konfrontacji z Acadią. Skręciłem w kierunku budynku, ale ona jakby zmaterializowała się przede mną i dłoń umiejscowiła na mojej klatce piersiowej, zatrzymując mnie w miejscu.
- Aish, naprawdę... - syknąłem podirytowany. - Czego? Chcesz mnie zaprosić do swojego burdelu?
Widziałem jak trybiki w jej mózgu hamują odruch spoliczkowania mnie. Czułem satysfakcję.
- Nie. Chodzi o twojego wujka.
      No i wpadłem.

*

Wiem, Snoopy to co najmniej komiczne przezwisko, ale chciałam tej mrocznej postaci nadać chociaż trochę komizmu, bo inaczej nie będzie pasować do mojej historii. Tak więc musicie się z tym pogodzić.
Bohaterów uzupełnię z czasem, jak się więcej o nich pojawi. 
Nie mogę już myślę, bo dość późno to dodaję. 
Oh well.

Tacos rule,